• OPOWIADANIA

          • Hanna Żydek IV B

                        Znam wiele osób starszych, ale nie znam tak inteligentnej i tak opiekuńczej osoby jak mój dziadek Paweł.

                        Mój dziadek wygląda zwyczajnie, lecz gdy pozna się go bliżej, widać, że jest wyjątkowy. Gdy się spotykamy, to za każdym razem widzę go na nowo.

                        Tydzień temu byłam w kopalni węgla. Po wizycie zadzwonił do mnie dziadek. Gdy opowiedziałam mu, gdzie byłam, dowiedziałam się, że dwa lata pracował w kopalni węgla. Opowiadał jak tam było, jak to wszystko wyglądało.
            I mówiąc szczerze opowiadał o wieeeeeele lepiej od przewodnika.

                        Dziadek hoduje króliki. Ostatnio pojawiły się małe króliczki. Dziadek wstaje codziennie o 3 rano, by dać im jeść i pić. Gdy do niego przyjechałam, pokazał mi maluchy i zapytał:

            - Chcesz się nimi zaopiekować?

            Ja natychmiast odpowiedziałam:

            - Tak!!!

            I tak się zaczęło. Dziadek pokazał mi jak się z nimi obchodzić, co i kiedy przygotować im do jedzenia. Siedzieliśmy przy nich razem całymi dniami,
            a wieczorami przy zachodzie słońca razem wracaliśmy do domu przez pola.
            A dziadek ciągle mi coś opowiadał. Bardzo podobały mi się te powroty. Te chwile nadal we mnie żyją.

                        Dzidek ciągle mówi mi same komplementy (bardzo je lubię). Pokazuje mi moje atuty, których dotąd nie widziałam.

                        Pamiętam, jak byłam chora. Rodzice nie mogli się mną opiekować, bo pracowali. Przyjechał do mnie dziadek. Zrobił mi ciepły rosół, przykrył mnie kołdrą i zaczął opowiadać w najlepsze. Mój dziadek pięknie opowiada, zawsze ma mi tyle do opowiedzenia. On zawsze ma dla mnie czas. Zawsze przy mnie jest. W Nim mam duże wsparcie.

                        Gdy dziadek miał psa (był to suczka Kesi) kochał ją nad życie. Gdy żyła byłam jeszcze mała (miałam trzy latka) Kesula lubiła wchodzić pod krzewy. Ja tak ją uwielbiałam, że wchodziłam tam z nią. Wtedy dziadek stawał przed nami
            i śmiał się, i śmiał i nie mógł przestać. Teraz, gdy Kesi tu nie ma ciągle mi to opowiada, a ja, mimo że słyszałam to milion razy, ciągle słucham nieznudzona. Słyszę w tej opowieści miłość, czułość, tkliwość.

                        I to już chyba koniec mojej opowieści. Teraz wystarczy tylko przeczytać dziadkowi. Jestem ciekawa Jego odczuć…

            ***

             

            Maks Oliwa Vb

            Mój sen

            Do okna mojej sypialni, znajdującej się na siedemnastym piętrze wieżowca, zapukał ktoś dwie minuty po północy. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem osobę ubraną na czarno i rozpoznałem w niej samego Batmana. Zdziwiłem się bardzo i zacząłem się zastanawiać, co go do mnie sprowadza. Zanim zdążyłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, ten zapukał raz jeszcze, machając ręką, bym szybciej otworzył. Spełniłem jego prośbę. Gdy znalazł się już w środku, rozsiadł się w fotelu i grzebiąc po kieszeniach, poprosił o przyniesienie szklanki mleka. Zdziwiło mnie to, ale poszedłem do kuchni, by spełnić jego życzenie. Gdy wróciłem ze szklanką napoju, Batman zapytał mnie o batładowarkę do batfonu, bo padła mu BATeria. ,,Ma szczęście chłop”- pomyślałem. W zeszłym tygodniu dostałem taką od taty. Znów musiałem pofatygować się do kuchni, gdzie trzymamy wszystkie ładowarki. Nawet te do ładowania BATerii w batfonie – tak na wszelki wypadek, oczywiście. Po powrocie z kuchni zauważyłem, że mój gość zaczyna przysypiać w dość niewygodnej pozycji. Przebudziłem go więc i wręczyłem urządzenie. Batman podłączył swój batfon do mojej batładowarki i zaproponował mi zrobienie wspólnego zdjęcia. Zgodziłem się bez wahania. Stanąłem obok niego, a po chwili błysk lampy kazał mi zmrużyć oczy. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem moją mamę odsuwającą zasłony w oknie.

            - Wstawaj Maks, czas do szkoły…

            ***

            Hanna Kalata klasa VIA

            Baśń

            I wyruszyli. Eri bała się trochę sług Widukinda. Popatrzyła na Kołatka. Wydawał się bardzo spokojny. Czasami ją trochę pośpieszał, ale potem zamilkł.

            - W ile dni dojdziemy do Ewanny? –zapytała Eri

            - Jeśli nie zwolnimy tępa, możemy dojść w dwa dni – odpowiedział Kołatek i dodał – Oczywiście liczyłem z przystankami.

            Powoli robiło się ciemno. Kołatek znalazł dużą, ciemną jaskinię.

            - Możemy tu przenocować – stwierdził.

            Gdy byli w jaskini, Kołatek powiedział – Idź nazbieraj gałązek. Rozpalimy ognisko. Tylko wróć, zanim zrobi się całkiem ciemno.

            Dziewczynka posłusznie wstała i wyszła z jaskini. I ujrzała  najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziała.

            Było to zachodzące słońce. Było duże, pomarańczowo-czerwone. Po prostu wspaniałe!

            Szła, zbierając gałązki. Słońce już zaszło i Eri bardzo się przestraszyła.

            Nagle zobaczyła małe, żółte kuleczki, które latały!

            Spostrzegła, że są to świetliki. Poszła za nimi. Wydawało się, że one ją prowadzą. I rzeczywiście! Była już w jaskini.

            Zobaczyła Kołatka, który trząsł się z zimna.

            - Wybacz, ale prawie się zgubiłam – powiedziała skruszona Eri.

            - Nic nie szkodzi – odpowiedział i wziął gałązki.

            Szybko rozpalił ognisko i zrobiło się cieplej. Było bardzo cicho. Wreszcie tę ciszę przerwała Eri:

            - Martwię się o Maruszę.

            - I słusznie – powiedział Kołatek – Chętnie zostałbym z nią, ale trzeba ratować jajo.

            - Pierwszy raz słyszę  o takim czymś, że jak dasz imię smokowi, to masz nad nim władzę. – zadziwiła się Eri.

            - Hmm – myślał Kołatek – Zastanawiam się, kto da imię temu smokowi. – Marusza zasłużyła na taką władzę – stwierdziła Eri.

            Kołatek uśmiechnął się. Według niego właśnie Eri zasłużyła na nadanie imienia smokowi, ale nic nie powiedział.

            Eri tym czasem wpatrywała się w ogień – Jestem śpiąca. Ja chyba już idę spać. Dobranoc  - powiedziała i ułożyła się do snu. Zasnęła od razu. Kołatek również zasnął.

            Obudzili się o świcie. Słońce wschodziło – słyszę szum wody. Niedaleko musi być strumień. Chodźmy – zawołał Kołatek. Eri dźwignęła się, wzięła jajo i ruszyła za Kołatkiem. Szli udeptaną ścieżką i zobaczyli strumy. Pili bardzo łapczywie, gdy nagle usłyszeli ryk.

            - To wuki, pośpieszmy się, wrzasnął Kołatek. Przez chwilę biegli, gdy Eri zawołała:

            - Patrz, koniec lasu!

            - To nie nasze zmartwienie, bo stoją za nami wuki – powiedział Kołatek. Ruszyli biegiem. Słyszeli lekkie tupanie. Nagle zobaczyli przepaść. Wuki były coraz bliżej.

            - Skacz! – powiedziała Eri i sama skoczyła, a Kołatek za nią. Lecieli w dół, gdy wylądowali na czyichś ramionach.

            – Ewanna! – ucieszył się Kołatek, widząc znajomą twarz wróżki. 

            ***

            Klaudia Adamczewska klasa IVA

             

            A jednak...

             Dawno, dawno temu żyła sobie pewna rodzina. Dwie córki, matka oraz ich przyrodnia siostra. Siostry miały na imię: Elena i  Aurelia, a ich siostra przyrodnia Nela. Elena i Aurelia bardzo się lubiły. Macocha kochała swoje córki prawie tak jak pieniądze. W domu Nela była traktowana jak służąca.

             Pewnego razu do miasta , w którym mieszkały, przyjechali tajemniczy ludzie. Szukali tam osób, które mogłyby pracować dla nich. Kiedy tylko macocha się o tym dowiedziała, kazała  Neli spakować się, a ta nie miała za wiele dobytku , i zaprowadziła ją do przybyszy. Nela z płaczem weszła do jednego z powozów. Po pewnym czasie pojazdy te zapełniły się i wyruszyli w drogę.

            Jechali bardzo długo. Nela w końcu zasnęła, a po pewnym czasie obudziły ją wrzaski ludzi. Kiedy wyszła, aby zobaczyć, co się stało,odkryła, że powozy odrywają się od ziemi. Zaraz jednak przyszedł mężczyzna i próbował uspokoić  atmosferę.

            Lecieli jeszcze bardzo długo, aż w końcu powozy wylądowały na ziemi i się zatrzymały. Nela wyszła z powozu jako jedna z ostatnich. Zobaczyła na zewnątrz piękne królestwo. Któryś z woźniców krzyknął:

            -Witajcie w królestwie 9 gór.

            I faktycznie, królestwo było położone między 9 górami, a w samym środku stał ogromny zamek. Ktoś krzyknął:-,,Przydzielamy zadania!!!” i Nela została przydzielona do pomocy w zamku.

            Pracowała  tam bardzo pilnie prawie 5 lat. Kiedy skończyła 18 lat, król zawołał ją do siebie. Myślała, że będzie musiała coś dla niego zrobić, jak bywało do tej pory. Nela stała się jego ulubioną pracownicą, bo była bardzo pilna i zawsze starała się robić wszystkie prace jak najlepiej. Jednak Nela sądziła, że król ją polubił dlatego, że przyjaźniła się z jego synem Mikołajem. Kiedy zatem weszła do komnaty, zastała ją miła niespodzianka. KOŃ!!! Piękny czarny koń!!! Zawsze marzyła o swoim koniu. Konno nauczył ją jeździć książę Mikołaj. Koń ten był nagrodą za 5 lat wspaniałej pracy.

            Po kilku latach nadal mieszkała w zamku, ale nie jako,, służąca” , tylko jako królowa. Poślubiła Mikołaja i żyli długo i szczęśliwie.

            Pamiętajmy więc, aby zawsze wykonywać pracę jak najlepiej i szanować pracę innych. Ważny morał to: ,, bez pracy nie ma kołaczy”.

            ***

            Jędrzej Harbanowicz IVa

            Zielony Kapturek czyli tam i z powrotem

            Dawno, dawno temu, za dziewięcioma górami i za dziewięcioma rzekami było państwo osadzone na dziewięciu pagórkach. Państwo to nosiło  nazwę Romos. W Romosie mieszkał Zielony Kapturek. Pewnego dnia, kiedy szedł do swojego wujka od orzechów, znalazł się po drugiej stronie lustra i zamiast do wujka, poszedł za zajączkiem wielkanocnym. Doszedł do domku, w którym mieszkało dziewięciu krasnoludów. Okazało się, że krasnoludy  zgubiły gdzieś swojego niskiego przyjaciela. Zielony Kapturek postanowił dołączyć do wyprawy, mającej na celu odnalezienie niziołka.

              Wyprawa dotarła do Krainy Wiecznej Zimy. Królowa tej krainy zamknęła Kapturka i krasnoludy w sali i kazała oddzielić mak od piasku – a była tego cała wielka góra. Kapturek i krasnoludy pracowicie przesiewali mak od piachu przez 1000 i 1 noc. Z piasku upiekli wielki kołacz, podarowali go królowej i tym samym uwolnili się z niewoli. Wrócili do domu przez Stumilowy Las i rozpoczęli nowe, lepsze życie, zapominając zupełnie o niziołku. Morał z tej bajki taki, że muszą pamiętać dzieciaki: kto ciężko pracuje, ten dobrze się czuje i kolaczuje. Niestety, nie zawsze odnajduje przyjaciela.

            ***

            Weronika Gryta klasa IVa

            Warto słuchać zmywarki

            Dawno,dawno temu na wsi żyli dwaj bracia. Jeden był pracowity,a drugi był gruby,brzydki i leniwy. 

            Pewnego dnia młodszy brat zauważył starca. Staruszek zawołał chłopca i spytał go, czy odprowadzi go do domu. Chłopiec się zgodził. Kiedy weszli do domu , staruszek położył się do łóżka. Chłopiec usłyszał jakieś odgłosy z kuchni. Ze zmywarki dobiegały następujące  słowa :

            -Wyjmij nas już dawno jesteśmy umyte.

            Chłopiec wyjął naczynia ze zmywarki i poukładał je do szafki. Starzec obudził się. Okazało się,że to czarodziej, który podziękował chłopczykowi i wyczarował górę cukierków. Chłopiec wrócił do domu i opowiedział całą historię bratu. Brat pozazdrościł młodszemu braciszkowi i sam wyruszył na poszukiwanie starca. Gdy zauważył staruszka, ten poprosił go o odprowadzenie do domu. Brat się zgodził  i szybko odprowadził go do chatki. Chłopczyk nie mógł się doczekać cukierków.  Kiedy  weszli do domu,staruszek poszedł się położyć. Starszy brat tak samo usłyszał odgłosy z kuchni. Nie chciał ich słuchać, bo nie mógł się doczekać nagrody. Niecierpliwie poszedł obudzić staruszka. Starzec powiedział,że „Bez pracy nie ma kołaczy”i odesłał chłopca do domu.

            ***

            Bartek Zatycki Va

            Jeden dzień w Nangijali

            Kilka dni temu miałem niezwykłą przygodę. Był to ranek , obudził mnie budzik o 7:19. Wstałem z łóżka i jak zwykle zacząłem się ubierać. Spojrzałem w okno, pogoda była bezwietrzna i słoneczna. Schyliłem się, aby włożyć zeszyt do plecaka, a gdy znowu w nie spojrzałem, zobaczyłem białą gołębicę. To była Pusia! Przy lewej nóżce miała liścik, w którym było napisane:

            Drogi Bartku.

            Szukając cywilizacji w lasach północnych, obudziliśmy straszna bestię. Pomóż nam.

            Sofia

            Gdy to przeczytałem, ogarnęła mnie fioletowa poświata i uniosłem się nad ziemią. Wyleciałem przez okno. Z początku ledwo utrzymywałem równowagę, ale z czasem nabrałem wprawy.

            Długo leciałem za Pusią, aż moim oczom ukazała się Nangjalia, piękna kraina. Z tej wysokości widać było Dolinę Wiśni, prastare góry, ale z Doliną Dzikich Róż było coś nie tak, cała stała w ogniu! Nagle poświata zniknęła i zacząłem spadać. Leciałem bezwładnie w dół, aż wpadłem do jeziora. Kiedy wypłynąłem na brzeg, od razu udałem się do Doliny Dzikich Róż. Cała Dolina była spustoszona. Gdy wszedłem, nie było tam nikogo. Na ziemi leżały tylko łuki, strzały i miecze. Uzbroiłem się więc i poszedłem za śladami zniszczenia. W końcu dotarłem na szczyt pewnej góry. Tam spotkałem Sofię. Była przerażona, ale gdy mnie zobaczyła, rozweseliła się.

            - Bartku! Jednak przybyłeś! – powiedziała

            - Tak, na ogień Katli, co to jest?!

            - To stwór północny, potwór, którego nic nie ugodzi, musiałbyś na niego wejść…

            - Mam pomysł!  - powiedziałem i zacząłem strzelać w potwora. Strzały wbijały się w łuski, ale nie raniły potwora. Gdy stwór zbliżył się do zbocza, skoczyłem. Ledwo złapałem się uprzednio wbitej strzały i zacząłem się po nich wspinać. W końcu dotarłem do ramienia, spojrzałem w dół i dostrzegłem, że dwie łuski nie nakładają się na siebie, wobec tego powstała tam mała szczelina. Bez większego namysłu skoczyłem w dół, wbijając miecz w szczelinę. Potwór jęknął i zrzucił mnie do rzeki.

                    Potwór zginął, a ja miałem tylko złamana rękę. Chciałem się pożegnać, ale znowu ogarnęła mnie poświata. Nagle zobaczyłem okna, ręka była cała i zdrowa, a zza drzwi ktoś powiedział:

            - Bartek, czas do szkoły!

            ***

            Patrycja Gołka, VIa

            Kto na swoje błędy zważa ten ich więcej nie powtarza.

                   To był pierwszy dzień Wiweki w szkole. Nikogo jeszcze nie znała. Wokół niej tylko czerwone ściany i pułki z pucharami, na szczęście była jej mama. Wiweka kochała ja z całego serca, toteż chciała, aby ten pierwszy, stresujący dzień przeżyła razem z nią.

            -Mamo, boisz się?

            -A czego mam się bać?

            -Tego pierwszego dnia.

            -Rozumiem, że się stresujesz,a powiem Ci,że nie ma czym,niedługo poznasz nowych ludzi i będziesz tu przychodzić z chęcią.-po powiedzeniu tych słów otuchy przytula Wiwekę.

            -No tak-myśli sobie Wiweka- trzeba się zapoznać z otoczeniem ,bo to ma być teraz przez sześć lat mój drugi dom. Zbliżały się do pokoju dyrektorki. Gdy mama zapukała, Wiwekę przeszedł dreszcz czy aby na pewno tego chce. Drzwi otworzyły się z pewną oznaką goryczy. Za czarnym bukowym biurkiem siedziała dyrektorka. Na plakietce było widać imię:Eliska. Pani Eliska poprosiła mamę do swojego gabinetu który mieścił się obok.

            -Pewnie poszły wypełniać papiery, to ja w tym czasie porozglądam się tu-postanowiła Wiweka.

            Ściany pomalowane na biało i czarne półki z piętrzącymi się na nich książkami dawały efekt przygniecenia. Co prawda biurko było lekko pomarańczowe, ale gabinet oprócz stołu i paru zdjęć wydawał się smutny i straszny. Z tych ciemnych rozmyślań Wiwekę wyrwał głos mamy:

            -Wi, idziemy!

            -Okej, już lecę-zakrzyknęła Wiweka i w parę susów doskoczyła do mamy która kończyła rozmowę z dyrektorką. Wyszły z gabinetu i mama  powiedziała Wiwece:

            -Pani poprosiła nas, abyśmy przyszły jutro na 14:00, bo jest wtedy rozpoczęcie roku.

            -Dobrze mamo-jak zwykle Wiweka grzecznie odpowiedziała.

            Weszły do auta i odjechały w ul.Parkanową16. Wiweka, wchodząc do domu, zastanawiała się nad jednym faktem. Jak ona będzie w tej szkole funkcjonować jeśli nie będzie mieć przynajmniej jednej koleżanki, z którą od czasu do czasu mogłaby zamienić słowo. Myślała tak i doszła do swojego pokoju. Tam od razu wbiegła i położyła się na łóżku. Wtuliła się w miękką, kolorową pościel i starała się wyobrazić jakąś swoją koleżankę. Po dłuższej chwili wąchania wyperfumowanej pościeli myśli w głowie Wiweki zaczęły krążyć szybciej. Najpierw zobaczyła kogoś wychylającego się z ciemności, potem zobaczyła małą blondynkę: miała na sobie nie wiadomo dlaczego ulubiony sweter Wiweki i niebieskie spodnie, które dzień wcześniej Wiweka widziała na wystawie sklepowej. Buty miała sportowe zupełnie takie jakie mama Wiweki dostała w prezencie. Włosy tej dziewczyny były zaplecione w kłosa, usta miała aż nieludzko czerwone, a oczy morskie. Nagle z tych rozmyślań wyrwał ją głos taty:

            -Cześć, wróciłem- Wiweka popędziła do taty i tak go przytuliła że omal nie upadł.

            -Tato, jesteś dużo wcześniej niż zazwyczaj, co się stało?

            -W tym roku nie ma lotów do Bournemouth (Bormauf), więc będę mógł się cieszyć czasem z rodziną,myślę że to dobrze.

            -Oczywiście, że tak -powiedziały mama Wiweki i jej córka razem.

            Tym razem ku zadowoleniu Wiweki zjadła nieczęstą wcześniej kolację z tatą.

            -Pani mówiła że w połowie listopada będzie zielona szkoła, czy chciałabyś na nią pojechać-mama spytała Wiwekę, nie odrywając oczu od kartki z dalszymi informacjami.

            -Zgłoszenia trzeba dawać do początku listopada-więc masz trochę czasu, aby się zastanowić-powiedziała mama, tym razem patrząc już na córkę,a  widząc jej niepewną minę powiedziała-Śmiało, powiedz, my się nie obrazimy.

            -Dajcie mi się zastanowić do końca września, jeżeli znajdę koleżankę, to pojadę, a jeśli się okaże, że nie ma dla mnie nikogo, to nie pojadę, chyba że będzie to konieczne.-powiedziała Wiweka i zamilkła, by posłuchać, co na to jej rodzice.

            -Dobrze Wi, zrobimy tak jak powiedziałaś, a teraz idź spać, bo to, co w przyszłości, to na później, a teraz musisz się zająć spaniem, bo jutro to, na co czekałaś bardzo długo. Rozpoczęcie roku szkolnego a następnego dnia szkoła. Dobranoc.

             

                 Następnego dnia Wiweka wstała wcześnie rano, ponieważ była bardzo podekscytowana. Mama  ubrała ją szybko i poszły do szkoły. Usiadły do ławki, a pani dyrektorka wygłosiła przemówienie:przedstawiła nauczycieli i powiedziała, kto do jakiej klasy idzie Po apelu mama i Wiweka poszły zwiedzać szkołę. Jutro miały zacząć się tam lekcję, więc pierwsze, co zrobiła Wiweka, to poszukała swojej klasy, spróbowała zapamiętać jej położenie oraz numer:było to 1 piętro, po prawej, sala nr 19. Wiweka od razu polubiła te miejsce: korkowe tablice, na których widniały obrazki ze zwierzętami, biały zegar, biurko pani, którą poznała na apelu. Polubiła nawet okna, przez które do klasy wpadało światło, zatrzymując się na kolorowych ścianach. Wiweka wyobraziła sobie również drzwi pełne różnych rysunków. Na parapecie już stały poustawiane w równe rzędy doniczki z hiacyntami i innymi kwiatami.

            -Wiweka...!-dziewczynka usłyszała wołanie mamy

            -Już idę-odpowiedziała dziewczynka.

            -Chodź, musimy Cię spakować na jutro, zobaczymy, czy będzie Ci coś jeszcze potrzebne-powiedziała mama do Wiweki, kiedy wychodziły z budynku szkoły. Weszły do auta i Wiweka, zanim zatrzasnęła drzwi, popatrzyła jeszcze raz na swoją szkołę. Jechała bardzo zamyślona i gdy wysiadła, mama spytała się, o co chodzi. Wtedy Wiweka uśmiechnęła się, choć było widać, że próbuje go zatrzymać:

            -Mam nową koleżankę!-w końcu wyrzuciła z siebie Wiweka.-Ma na imię Łucja: jest tego samego wzrostu, też ma czarne włosy i niebieskie oczy i co najlepsze, mieszka... naprzeciwko nas!-mama, dowiedziawszy się o tym, przytuliła mocno Wiwekę i powiedziała:

            -I co, wiedziałam, że któraś Cię polubi.

            Do końca dnia Wiweka chodziła po domu szczęśliwa i czekała na powrót taty , by mu to powiedzieć. Podczas tego czekania Wiweka pakowała się do szkoły i jadła kolację. Usnęła pełna nadziei na następny dzień i spotkanie z koleżanką.

                  Wiweka obudziła się rano, zjadła śniadanie ubrała się i umyła, były to czynności codzienne, a jednak ona potrafiła w tym znaleźć radość. Mama odwiozła ją samochodem i jak to często bywa, poszła z nią pod klasę, gdzie czekało parę mam i nauczycielka. Chwile rozstania zawsze były długie, tutaj zaś wystarczyło przytulenie się. Po dzwonku mamy pojechały żegnając czule swoje dzieci, a same dzieci szukały wolnej ławki i krzesła. Wiweka usiadła obok Łucji w drugim rzędzie i wyjęła książki o które pani poprosiła. Przede wszystkim pani przedstawiła się i spytała, jak inni maja na imię. Pobawili się trochę w zapamiętywanie swoich imion:1 osoba mówiła swoje imię i dodawała, co chciałaby zabrać na bezludna wyspę, 2 osoba mówiła imię pierwszej, swoje imię, co  ta osoba chciała zabrać  na wyspę oraz to, co ona sama chciała by zabrać, 3 osoba mówiła imiona dwóch wcześniejszych osób to, co one chciały zabrać i to, co ona chce zabrać, oraz swoje imię i tak w kółko. Pani pokazała im plan lekcji i tłumaczyła, co jest po czym, jakie książki brać, a jakie nie, tłumaczyła zadania domowe, co to jest i po co, mówiła o zasadach w szkole, o prawach i obowiązkach uczniów, opowiadała historię  szkoły, a potem odpowiadała na pytania dzieci. Tak upłynęły całe 4 godziny lekcyjne. Po ostatnim dzwonku dzieci się spakowały i wyszły z klasy ,obok której czekali rodzice. Wiweka zapoznała swoją mamę z Łucją i jej rodzicami, a potem musiały czekać do następnego dzwonka, który wyrwał rodziców z rozmowy.

            -To opowiadaj, co tam było w szkole, co robiłyście na przerwach?-spytała mama.

            -Ja i Łucja bawiłyśmy się na przerwach, a na lekcjach pani nam mówiła ogólnie o szkole-odpowiedziała Wiweka.

            Dojechały do domu i Wiweka dumnie weszła do środka. Plecak zaniosła do swojego pokoju i zaniosła do stołu w kuchni  zeszyt. Rozłożyła jeden z nich i zawołała mamę, by powiedziała jej, co pani napisała. Mama wzięła zeszyt do ręki i przeczytała pochwałę od pani za wzorowe zachowanie na lekcjach. Przytuliła Wiwekę i powiedziała tylko, że to zeszyt kontaktów.

            Wiweka spakowała się z pomocą mamy na następny dzień, zjadła obiad i uznała, że jest gotowa, więc...poprosiła mamę o komputer,mama oczywiście się zgodziła, lecz po niespełna pięciu minutach dało się słyszeć wołanie Wiweki:

            -Co to znaczy mamo?-spytała Wiweka, gdy mama przybiegła do niej.

            -Dzięki tej grze poćwiczysz czytanie, wspaniale.-powiedziała mama

            Następną część dnia spędziły na tym, że mama mówiła, a Wiweka powtarzała. Potem mama zajęła się przygotowywaniem kolacji, a Wiweka inną grą. Potem razem zjadły kolacje i Wiweka poszła się myć i spać Tak samo zrobiła jej mama. Następnego dnia mama obudziła Wiwekę wcześniej i miały więcej czasu na śniadanie. Mama odwiozła Wiwekę do szkoły i wróciła do domu. Tymczasem w szkole zaczęły się zajęcia, najpierw zwiedzili wszystkie klasy, kotłownie, pokój nauczycielski, gabinet dyrektora i sekretariat, poznali pracowników szkoły i uczniów. Poznali, jak wszystko działa, a potem mieli plastykę i muzykę, więc malowali swoje wakacje, a jednocześnie uczyli się piosenki. Po skończonych lekcjach mama odebrała Wiwekę i jadąc samochodem, słuchała piosenki o wakacjach. W domu Wiweka pochwaliła się rysunkiem. Pochwaliła się również tacie, który wrócił. Znowu zjedli razem kolacje i po umyciu się Wiweka położyła się na łóżku. Patrząc na kolorowe ściany zasnęła. Tak minęły dwa miesiące, zbliżał się czas zielonej szkoły. Wśród pierwszaków pojawiły się pierwsze rozmowy typu:

            -Będziemy razem siedzieć?

            -Ok. Mogę koło okna?

            -Pewnie!

            Wiweka i Łucja miały to już dawno ustalone. Wiweka siedziała przy oknie, a Łucja po stronie ,,korytarza'', ponieważ miała "lokomocję". Łucja przyniesie mp3 i podczas jazdy będą słuchać muzyki. Wiweka przynosi książkę i spróbują poczytać, a jak nie wyjdzie, będą miały karty PIOTRUŚ.

            Mama wypełniła już kartę wycieczki oraz spakowała Wiwekę. Wydawało się, że już wszystko jest dobrze, a stało się lepiej... przyjechał tato Wiweki i dał jej 20zł na drobne wydatki oraz znalazł chwilę, aby ją przytulić, potem musiał jechać do pracy. Następnie Wiweka i mama też musiały jechać, by się nie spóźnić na autokar. Łucja już czekała, więc mama, aby nie zagradzać przejścia, ucałowała tylko Wiwekę i poszła na dół. Gdy autokar odjechał, Wiweka i Łucja wzięły się za słuchanie muzyki. Po pół godzinie jazdy próbowały czytać i grały w karty. Po godzinie dojechali na miejsce, był ogólny wrzask i wrzawa. Pani powiedziała, aby wszyscy wysiedli i ustawili się w pary. Ku ich zaskoczeniu autokar odjechał, a oni zostali na polu. Pani pomyślała, że spacer dobrze im zrobi, więc przeszli się do hotelu, gdzie zostały przydzielone pokoje. Pani powiedziała, że dzieci maja przerwę i na obiad usłyszą dzwonek.

            Wiweka i Łucja miały pokój nr 7,po rozpakowaniu się dziewczynki upadły na łóżko zupełnie wykończone. Był to ich pierwszy wyjazd bez rodziców, trochę się stresowały, ale ogólnie cieszyły się, że są razem. Z krótkiej drzemki wyrwał je dzwonek, więc pobiegły do wyjścia, gdzie ustawiły się w parę i czekając na resztę grały w grę: ,,zobacz to, co ja.'' Na obiad były naleśniki i zupa szczawiowa, w dodatku pani jako deser dała jogurt. Dziewczynki po obiedzie podczas ciszy poobiedniej sprzątały pokój, ponieważ był konkurs na najczystszy pokój obozowicza ,a  jedna i druga nie były bałaganiarami. Pani podczas kolacji zapowiedziała następnego dnia spacer i prosiła o przygotowanie sportowych butów. Po kolacji była cisza nocna, więc obie koleżanki poszły się myć i spać. Następnego dnia pani obudziła je i powiedziała im, że dzwonek to śniadanie, potem wyszła. Wiweka i Łucja umyły twarz, ubrały się, trochę posprzątały by w tym dniu dostać 6. Na śniadaniu koleżanki z czwórki zaprosiły je do siebie po śniadaniu. Tak też się stało, były małe odwiedziny. Potem była wycieczka po mieście oraz pojechali autokarem do rezerwatu przyrody. Weszli do lasu. Otaczały ich brzozy i buki oraz gęste krzaki. Wiweka ujrzała nagle grzyba. Był on piękny: cały biały, z czerwonymi plamami. Każdy doświadczony powiedziałby: trujący, nie mam co i odszedłby, lecz dziecko zachwycone jego barwami poszło go zobaczyć. Po chwili Wiweka spostrzegła się, że nie ma nigdzie nikogo i tak potwornie się przestraszyła, że nie zwracając uwagi na grzyba, pobiegła przed siebie.

            -1,2,3,4,5,6...-wyliczała pani-11,12,13,...kogoś mi brakuje,WIEDZIAŁAM 13 to nieszczęście, brakuje... Wiweki!!!-nagle krzyknęła pani, zatrzymując wycieczkę-Stop, znajdę ją, to pójdziemy -zawołała i pobiegła. Nie musiał wcale długo biec, ponieważ zza zakrętu wybiegła zguba. Zobaczywszy panią, przyśpieszyła i wpadła prosto w ramiona pani.

            -Już spokojnie, jetem tutaj. Nie płacz, jestem przy tobie-pani mówiła słowa otuchy-Nie będę Cie karać, strach jest wystarczającą karą. Nie będziesz się już nigdy oddalać?-spytała pani.

            -Nie będę-powiedział przez ostatnie łzy Wiweka

            -To dobrze, chodź, dołączymy do grupy-szepnęła pani uciekinierce na ucho, po czym wzięła ją za rękę i razem poszły do autokaru.

               To była nauczka dla wszystkich: dla Wiweki- nie odchodzić od grupy, dla Łucji-pilnować pary, a dla pozostałych dzieci-trzymać się swojej pary w grupie. Następnego dnia również była wycieczka. Tym razem Wiweka trzymała się Łucji i grupy. Po powrocie do domu Wiweka opowiedziała wszystko mamie, a ona i tato Wiweki przytulili ją mocno, bo wiedzieli, jaką musiała przechodzić traumę. Podsumowanie jest takie,że nie należy nigdy i pod żadnym pozorem oddalać się od grupy, bo to grozi zgubieniem. Bohaterka po swoim błędzie nauczyła się, aby się nie oddalać. Zważyła na swój błąd i już nigdy nie postąpiła tak samo.

             

            Wrocław, luty 2015

             

             

             

             

    • Kontakty

      • ZESPÓŁ SZKOLNO-PRZEDSZKOLNY NR 20, Szkoła Podstawowa Nr 22
      • tel.: 71 798 68 45
      • ul. Karpnicka 2 54-061 Wrocław Poland
      • Tomasz Grzybowski - Inspektor Ochrony Danych e-mail: inspektor@coreconsulting.pl tel. +48 501 083 482 Zastępca Inspektora Ochrony Danych: Kamila Maciejewska tel. +48 535 889 710 e-mail: k.maciejewska@coreconsulting.pl Adres korespondencyjny: ul. Wyłom 16, 61-671 Poznań
      • /ZSP20Wroclaw/SkrytkaESP https://epuap.gov.pl/wps/portal
    • Logowanie